Zginęło dwóch młodych ratowników
Tragedia TOPR

Śmierć dwóch ratowników pod Szpiglasową Przełęczą to największa tragedia Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego od czasu katastrofy śmigłowca „Sokół” w 1994 roku. Marek Łabunowicz i Bartłomiej Olszański zginęli w niedzielę pod lawiną, gdy szli znieść do Zakopanego ciała dwojga turystów z Gdyni.

Młodzi ratownicy, którzy zginęli pod Szpiglasową Przełęczą, zostali przyjęci na etat tuż przed sezonem zimowym. Marek Łabunowicz, nazywany przez przyjaciół Maja, miał 29 lat. W 1990 roku został kandydatem na ratownika, a dwa lata później złożył przysięgę. Uczestniczył w ponad czterdziestu wyprawach ratunkowych w Tatry. Był także strażnikiem TPN i jednym z najlepszych na Podhalu młodych muzykantów, członkiem Młodzieżowego Zespołu Góralskiego „Poloniarze” z Kościeliska. Dzień przed śmiercią dostał wyróżnienie za animację muzyczną na zakopiańskim IV Archidiecezjalnym Konkursie Kolęd i Pastorałek. Tatry odebrały go żonie i trzyletniej córce.

Bartek Olszański był młodszy od swojego kolegi o pięć lat. Został ratownikiem w 1999 roku, po dwuletnim okresie kandydackim. Pomimo krótkiego stażu, ponad pięćdziesiąt razy wyruszał w Tatry na ratunek turystom. Studiował na dwóch kierunkach - rozpoczął drugi rok polonistyki na UJ i trzeci rok leśnictwa na Akademii Rolniczej w Krakowie.

W wypadku pod Szpiglasową Przełęczą ucierpiało także dwóch innych toprowców z grupy, która została porwana przez lawinę. Maciej Cukier był w bardzo ciężkim stanie - wyciągnięto go spod śniegu nieprzytomnego i reanimowano. Andrzej Lejczak miał w płucach dużo pyłu śnieżnego, ale nie stracił przytomności. Obaj trafili w niedzielę w nocy do zakopiańskiego szpitala. W tej chwili ich stan jest dobry i w najbliższych dniach powinni wyjść do domu. W niedzielę wieczorem, tuż po tragicznym wypadku, w centrali TOPR pojawił się niespodziewanie Leszek Miller. Premier, który spędzał sylwestra na Podhalu, złożył kondolencje kolegom tragicznie zmarłych toprowców.

Ratownicy pożegnają swoich kolegów w najbliższą sobotę, 5 stycznia. Przed południem kondukt żałobny wyruszy z centrali Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego do kościoła pw. Najświętszej Rodziny. Marek Łabunowicz i Bartek Olszański spoczną na Pęksowym Brzyzku.
(KOV)
Dziennik Polski, 2 stycznia 2002


Niedziela, 30 grudnia. Śnieg, wiatr, lawiniasto. W taką pogodę, w takich warunkach troje turystów wyrusza na wycieczkę z Doliny Pięciu Stawów w stronę Szpiglasowej Przełęczy. Około południa w kociołku pod przełęczą dochodzi do tragedii. Turyści podcinają lawinę. W ułamku sekundy spadają wraz z masami śniegu. Jeden wyrzucony poza główny tor lawiny jest tylko częściowo przysypany. Pozostała dwójka znika w białym kłębowisku.

Ocalały turysta wygrzebuje się z lawiniska i schodzi po pomoc do schroniska w Pięciu Stawach. Dokładnie o godz. 13:04 informacja o wypadku dociera do centrali TOPR. Naczelnik Jan Krzysztof poleca, by ratownicy dyżurujący w schronisku wyruszyli na miejsce wypadku. Pogoda jest kiepska, szanse na użycie śmigłowca minimalne. Przylatuje jednak „Sokół” straży granicznej, by w razie poprawy pogody polecieć w góry. Toprowski śmigłowiec stoi niesprawny, mimo że kilka dni wcześniej wrócił z przeglądu w Świdniku.

O godz. 13:35 z centrali wyjeżdża do Wodogrzmotów pierwsza grupa ratowników. Wiadomo już, że nie będzie można użyć śmigłowca. O godz. 14:25 rusza druga grupa ratowników. W tym czasie na lawinisku są już toprowcy, którzy wyszli ze schroniska w Pięciu Stawach. O godz. 14:45 trafiają sondą na zasypanego turystę. Odkopują go i zaczynają reanimować. Niestety, bez pozytywnego skutku. O 15:30 odnajdują w lawinie zasypaną dziewczynę. Mimo intensywnej reanimacji nie daje ona oznak życia.

Ratownicy z Zakopanego docierają do schroniska. Około szesnastej zapada zmrok. Mgła, silny wiatr, zamieć - skutecznie ograniczają widoczność. Ratownicy, brnąc w śniegu, powoli zbliżają się do lawiniska. Jest siedemnasta, ratownicy: Jan Krzysztof, Maciek Cukier, Grzesiek Bargiel, Heniek Król Łęgowski, Edek Lichota, Andrzej Lejczak, Bartek Olszański i Marek Łabunowicz już prawie dochodzą na próg kociołka pod Szpiglasową. Nagle pęka pod nimi śnieg, rusza lawina. W momencie zabiera ich w dół. Wśród mas spadającego śniegu miga czasem światełko czołówki. Potem cisza. Wszyscy są zasypani. Na szczęście niektórym udało się utrzymać na powierzchni śniegu głowę i ręce. Najgorzej odpiąć narty, które tkwią gdzieś głęboko. Pierwszy uwalnia się Edek Lichota i Jan Krzysztof. Rozglądają się za kolegami. Obok nich spod śniegu wystaje czyjaś noga. To Maciek Cukier, odkopują go szybko i reanimują, przywracając mu oddech. Pozostali w tym czasie odkopali się na tyle, żeby spokojnie oddychać. Nie można znaleźć tylko Bartka i Marka. W ruch idą pipsy. Po chwili udaje się namierzyć miejsce, gdzie sygnał pipsa jest najsilniejszy. Edek sondą sprawdza to miejsce. W śnieg wchodzą ok. 2 metry sondy. Niedobrze. Kopią wokół sondy i docierają do zasypanego. To Marek Łabunowicz. Rozpoczyna się reanimacja.
Pozostali ratownicy namierzają pod śniegiem Bartka. Znów jak najszybciej trzeba kopać. Jest, ale nie daje znaków życie. Rozpoczyna się reanimacja.

O całym zdarzeniu dowiaduje się przez radio druga grupa ratowników, która jest już na Wielkim Stawie. Ile sił w nogach podążają na miejsce wypadku. Wiadomość o tym, co się stało, dociera również do centrali. Tam organizuje się kolejna duża grupa ratowników.
Tymczasem na lawinisku trwa walka o życie dwóch kolegów. Reanimują ich na przemian ratownicy pierwszej i drugiej grupy. Po dłuższej chwili wraca ledwo wyczuwalne tętno u Marka. Jest nadzieja. Ogrzewany pakietami grzewczymi ma szansę na przeżycie. Trzeba szybko przetransportować go do schroniska, gdzie dociera już lekarz z odpowiednimi medykamentami i sprzętem. Podczas gdy jedna grupa ratowników transportuje Marka w pulkach do schroniska, druga ekipa walczy o życie Bartka. Bezskutecznie. Brak oddechu, serce nie podejmuje akcji. W pewnym momencie następuje silne tąpnięcie. Ratownicy mają wrażenie, że śnieg usuwa się im spod nóg. Zapada decyzja o przerwaniu reanimacji. Przenosimy ciało Bartka na Wielki Staw. Tam dalszy transport przejmuje kolejne ekipa ratowników.

W schronisku trwa walka o życie Marka. Lekarz podłącza kroplówki. Na miejsce przybywa grupa transportująca Bartka. Jest drugi lekarz. Próba dalszej reanimacji. Defibrylacja nie przynosi skutku. To wyrok. Nie udało się uratować dwóch naszych kolegów. Ze schroniska rusza smutna procesja ratowników transportujących ciała swoich kolegów. Przy Wodogrzmotach czekają samochody Straży Granicznej i TPN, obie te instytucje wspomogły swoim sprzętem TOPR. Północ. Ekipa czterdziestu ratowników dociera do centrali. To już koniec tej tragicznej akcji ratunkowej.

W głowie kłębią się myśli. Czy za głupotę turystów, którzy w takich warunkach wybrali się na taką wycieczkę, ratownicy musieli zapłacić tak straszną cenę?
Adam Marasek
Tygodnik Podhalański, 5 stycznia 2002



Pochowano ratowników TOPR

W Zakopanem pochowano dwóch ratowników Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, Marka Łabunowicza i Bartka Olszańskiego, którzy przed tygodniem zginęli idąc na ratunek w lawinie pod Szpiglasową Przełęczą w Tatrach.

W sobotę przed południem z centrali TOPR wyruszył kondukt pogrzebowy złożony z kilkuset osób. Przeszedł ulicami Zakopanego na Plac Niepodległości. Tam odbyła się oficjalna uroczystość pożegnania ratowników, gdyż niewielki Stary Cmentarz na Pęksowym Brzyzku nie pomieściłby wszystkich przybyłych na pogrzeb.

Msza św. żałobna została odprawiona w kościele przy Krupówkach. Stamtąd TOPR-owcy przenieśli na ramionach trumny z ciałami kolegów na Pęksowy Brzyzek. Ratownicy zostali pochowani w pobliżu mogił innych ratowników - Piotra Malinowskiego, do 1993 r. naczelnika TOPR oraz Janusza Kubicy i Stanisława Matei, którzy zginęli w katastrofie śmigłowca ratowniczego w Tatrach w 1994 r.

Na Starym Cmentarzu znajduje się też symboliczna mogiła założyciela i pierwszego naczelnika TOPR - gen. Mariusza Zaruskiego. Od lat międzywojennych istnieje zwyczaj chowania na Pęksowym Brzyzku ludzi zasłużonych dla Podhala i Tatr.

W 93-letniej historii TOPR na służbie zginęło ośmiu ratowników i dwóch pilotów śmigłowca. Pierwszą ofiarą w służbie błękitnego krzyża był legendarny ratownik i przewodnik Klimek Bachleda, który 1910 r. zginął idąc na ratunek na ścianie Małego Jaworowego Szczytu.
PAP (05-01-02 12:14)
tekst ze strony:
Kraków gazeta.pl


Pośmiertne krzyże zasługi

Minister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik wyraził głębokie wyrazy żalu i szacunku rodzinom dwóch ratowników Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, których 30 grudnia 2001 r. porwała lawina.

Marek Łabunowicz i Bartosz Olszański zginęli idąc na ratunek turystom pod Szpiglasową Przełęczą w Tatrach. W sobotę w Zakopanem odbył się ich pogrzeb. Chyląc głowę w obliczu tragedii, minister Janik udzielił rodzinom ofiar w służbie błękitnego krzyża symbolicznego wsparcia finansowego.

Za wzorowe, wyjątkowo sumienne wykonywanie obowiązków zawodowych oraz ofiarne niesienie pomocy potrzebującym Marek Łabunowicz i Bartosz Olszański zostali odznaczeni pośmiertnie Złotymi Krzyżami Zasługi.
PAP (05-01-02 12:57)
tekst ze strony:
Kraków gazeta.pl


Odeszli na wieczną służbę
Muzyk i humanista
10 kB

Marek Łabunowicz, nazywany przez przyjaciół Maja, miał 29 lat. Ratownikiem tatrzańskim był od 1989 roku - zrazu jako kandydat, a następnie (od 1992 roku) jako ochotnik, członek TOPR. W grudniu rozpoczął pierwszy sezon pracy jako ratownik zawodowy. Uczestniczył w ponad pięćdziesięciu wyprawach ratunkowych. Pracował także jako strażnik Tatrzańskiego Parku Narodowego i robił kurs przewodnicki. Nie wiadomo, co było jego większą pasją - góry czy muzyka. Maja był jednym z najzdolniejszych góralskich muzykantów. Grał na wielu instrumentach, a jeżeli chodzi o cymbały, to nie miał na Podhalu równego. Był członkiem Młodzieżowego Zespołu Góralskiego „Poloniarze” z Kościeliska. Jego misją było przekazywanie swoich umiejętności młodzieży z podhalańskich, a nawet ze słowackich wsi. Przemierzał wiele kilometrów na rowerze, dając darmowe lekcje gry. Jego talent docenili najlepsi - grywał między innymi ze Zbigniewem Namysłowskim i Marylą Rodowicz. Zostawił żonę i trzyletnią córkę.
(KOV)

8 kB

Bartłomiej Olszański miał 25 lat. Ratownikiem ochotnikiem został w 1999 roku, po dwuletnim okresie kandydackim. Zginął w drugim sezonie służby zawodowej. Podobnie jak jego kolega, ponad pięćdziesiąt razy wyruszał w Tatry na ratunek turystom i taternikom. Działając w pogotowiu tatrzańskim, znajdował czas na naukę - studiował na trzecim roku leśnictwa na Akademii Rolniczej w Krakowie oraz na drugim roku polonistyki UJ. Był wybitnym humanistą z wieloma zainteresowaniami - pisał nowele i opowiadania, fotografował, malował, nurkował oraz grał na skrzypcach i pianinie. Jego pasją była wspinaczka - pokonywał tatrzańskie ściany w warunkach letnich i zimowych, samotnie i w zespole. Poprowadził w Tatrach kilka nowych dróg - między innymi na Galerii Mnichowej i Mnichu Małołąckim. Ograniczył działalność wspinaczkową po wstrząsającym przeżyciu podczas akcji ratunkowej na północnej ścianie Giewontu. Swoją przyszłość wiązał z ratownictwem.
(KOV)  



Pożegnanie ratowników TOPR
Naśladowcy Chrystusa
 Kilka tysięcy osób wzięło udział w pogrzebie dwóch ratowników TOPR, którzy tydzień temu zginęli w lawinie pod Szpiglasową Przełęczą w Tatrach. Bartek Olszański i Marek „Maja” Łabunowicz, spoczęli w sobotę na Pęksowym Brzyzku.
Kondukt pogrzebowy, prowadzony przez jadące na sygnałach samochody TOPR i straży pożarnej, wyruszył przed południem z centrali Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. W siedzibie pogotowia wojewoda małopolski przekazał rodzinom ratowników medale „Za Ofiarność i Odwagę", którymi Bartek i Marek zostali pośmiertnie uhonorowani przez prezydenta. Następnie kondukt przeszedł ulicami Piłsudskiego i Krupówki do kościoła Najświętszej Rodziny. W ostatniej drodze Bartkowi i Markowi towarzyszyli koledzy TOPR-owcy, ratownicy GOPR i słowackiej Horskiej Służby, przedstawiciele Tatrzańskiego Parku Narodowego, Polskich Kolei Linowych, Związku Podhalan, a także góralscy muzykanci, strażacy, policjanci, wojskowi, harcerze, ratownicy morscy i górniczy oraz tłumy zakopiańczyków. Przyozdobione kosodrzewiną trumny jechały na góralskich saniach. Żałobną nutę grało kilkuset góralskich muzykantów w regionalnych strojach.
Mszy św. żałobnej przewodniczył metropolita krakowski kardynał Franciszek Macharski. Przygrywali góralscy muzykanci, bracia Golcowie oraz Zbigniew Namysłowski.
- Tamten rok będziemy wspominać jako rok śmierci Chrystusa, który zginął pod lawiną wcielony w tych dwóch młodych chłopców - mówił kardynał Macharski. - Ich śmierć zawiera w sobie trzy najważniejsze cechy śmierci Chrystusa - wolność, bezinteresowność i zbawienie. Wolność, bo poszli tam z własnej nieprzymuszonej woli; bezinteresowność, bo nie znali tych turystów, którzy potrzebowali pomocy; zbawienie, bo zginęli idąc na ratunek. To naśladowcy Chrystusa.
Po mszy ratownicy wyruszyli w swoją ostatnią drogę na Pęksowy Brzyzek - Bartek na ramionach TOPR-owców, Maja na ramionach muzykantów. Nad konduktem leciał śmigłowiec ratowniczy, pełniący dyżur pod Tatrami.

Niewielki, skryty pod śniegiem cmentarz na Pęksowym Brzyzku z trudem pomieścił rodziny, najbliższych oraz wszystkie oficjalne delegacje.  - Nasi koledzy zajęli już miejsce w panteonie tatrzańskim - mówił nad trumnami Józef Jańczy, prezes TOPR. - To miejsce najgodniejsze z godnych. Bo kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat.
Andrzej Gąsienica-Makowski, prezes Związku Podhalan, opowiedział gwarą, jak dusze Bartka i Marka, wraz z duszami dwojga turystów, podążają do nieba i stają u bram Piotrowych. Cała czwórka zostaje przyjęta, a Marek - Maja i Bartek wraz z Sabałą, Bartusiem Obrochtą i innymi muzykantami grają małemu Jezuskowi.
- Tak było, bo tak być musiało! - zakończył prezes.
Na cmentarzu zagrały dzieci, które uczył muzykowania Marek Łabunowicz, oraz kilkuset góralskich muzykantów z Janem Karpielem-Bułecką na czele. Gdy koledzy spuszczali trumny z ciałami ratowników do grobu, słychać było śpiew „Krywaniu, Krywaniu wysoki” oraz rzewny dźwięk saksofonu Zbigniewa Namysłowskiego.
MICHAŁ M. KOWALSKI
teksty i fotografie pochodzą z Dziennika Polskiego, wyd. 07.01.2002


Tatrzańskie wspinaczki Bartka

W ciągu minionych 10 lat Bartek Olszański zrobił ok. 70 dróg wspinaczkowych w Tatrach, z czego 20 zimą. Pokonał też wiele problemów skałkowych w różnych rejonach, w Dolinie Lejowej, za Bramką, nad przełomem Białki, w Podlesicach, Dolinie Bolechowickiej oraz na Zakrzówku, gdzie stawiał swoje pierwsze kroki w skale. Wspinał się także na trudnych treningowych drogach w dolinkach reglowych.
Oto wykaz najważniejszych dróg wspinaczkowych Bartka: Szczerba w Giewoncie robiona z Przemkiem Bachledą (III, IV); Żleb Kirkora (przez progi) z Jackiem Stawarzem i Grześkiem Bittmarem (V-); Droga Muskata na Mnichu Małołąckim z Grześkiem Bittmarem i Pawłem Busakiewiczem (IV); Droga Czyża na Mnichu Małołąckim z Janem Muskatem, Andrzejem Kuligiem i Darkiem Kotarskim (V+, A0); Trawers na Raptawickiej Turni z Janem Muskatem i Andrew Mayson'em (IV, IV+); Kawalerowie w Bieli nowa droga na Galerii Mnichowej robiona z Marcinem Francuzem, główne trudności prowadził Bartek ((V-); Kaprys Aury na Zagonnej Turni z Janem Muskatem i Darkiem Kotarskim, drugie przejście (IV+, A1); Pański Krzyż na Wielkiej Turni z Janem Muskatem, Darkiem Kotarskim, Grześkiem Mikowskim i Jackiem Janią (V-, A3+); Filar Hakowy na Siwiańskich Turniach, Bartek prowadził (A2); Wigilia Mapetów na Mnichu Małołąckim z Janem Muskatem i Grześkiem Mikowskim (V-, A2); Kuluar Kurtyki z Maćkiem Cukrem (IV); Prostowanie ceprostrady nowa droga na Mnichu Małołąckim z Janem Muskatem i Tomkiem Pankiewiczem, Bartek prowadził (VI, A2); Filar Północny Wielkiej Turni z Janem Muskatem, Zbyszkiem Zającem i Krzyśkiem Stańczykiem, jednodniowe przejście (V+); Droga Jani na Siodłowej Turni z Krzyśkiem Stańczykiem, Bartek prowadził (VI-); Trzynaście progów w Wąwozie Kraków z Janem Muskatem i Jackiem Stawarzem (V); Załupa H + Gnojek na Kościelcach z Jackiem Stawarzem (IV); Stanisławski na Kościelcu z Grześkiem Bittmarem (V+); Sprężyna na Kościelcu z Grześkiem Bittmarem (IV); Stanisławski na Łomnicy z Darkiem Kotarskim (V); Czarne Zacięcie na ścianie czołowej Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego z Grześkiem Bittmarem, Bartek prowadził (VII-); Szare Zacięcie na czołówce Mięgusza z Grześkiem Bittmarem (VI+); Sprężyna na Mnichu z Grześkiem Bittmarem (VII); Dwanaście Kwachów na Raptawicy z Pawłem Busakiewiczem (VII-); Filar Świnicy na żywca z Grześkiem Bittmarem (IV); Środkowe Żebro na Granatach z mamą (IV, V-); Prawe Żebro na Granatach z mamą (IV+,V-); Surdel na Kościelcu z Janem Muskatem (V); Fijał na czołowej ścianie Mięguszowieckiego Szczytu z Grześkiem Mikowskim (VI+); Lewi Wrześniacy na Zamarłej Turni z towarzyszami (IV+); Surčišin i Frele na Kieżmarskim Szczycie z Janem Muskatem i Ludwikiem Wilczyńskim (IV); Bez wyczucia na Siwiańskich Turniach z Janem Muskatem i Grześkiem Bittmarem (VII-); Strach ma wielkie oczy na Siwiańskich Turniach z Janem Muskatem (VI+); Test na Siwiańskich Turniach z Janem Muskatem (VII-); Klasyczna + Wacław spituje na Mnichu z Janem Muskatem (VI+); Droga Czecha i Ustupskiego na Żabim Mnichu z Janem Muskatem (V); Motyka na Zamarłej Turni z Kubą Pobórką (V); Trawers Kazalnicy Miętusiej w ramach manewrów TOPR; Cykoria na Zawracie Kasprowym z Janem Muskatem (VI+, VII).
A miała być jeszcze Kazalnica Mięguszowiecka i Direttissima Giewontu. To było jedno z największych marzeń Bartka, mojego „syna” i przyjaciela - zmierzyć się z tymi urwiskami. Mimo pokaźnego dorobku wspinaczkowego czuł przed nimi wielki respekt. Marzenia te mieliśmy zrealizować tej zimy. Ale Pan Bóg chciał inaczej. Teraz Bartek wspina się do Niego.
Jan Muskat
Tygodnik Podhalański, 19.01.2002 (NR 03)

Wspomnienie o Marku Łabunowiczu

Miał w swoim krótkim życiu wiele pasji, a w każdej był profesjonalistą. Jedną z nich było nurkowanie. Był członkiem-założycielem klubu nurkowego, którego podwaliny budował w pocie czoła. Cieszył się z każdego klubowego wyjazdu i ciągle planował następne...
Wzburzone Morze Czerwone szaleje wokół nas. Jacht tańczy na falach, przeszkadzając w przygotowaniach do nurkowania. Jesteśmy na kolejnym obozie szkoleniowym naszego klubu płetwonurkowego. Silny wiatr nie jest w stanie zagłuszyć jednak wesołej atmosfery, słychać śpiew „Mai": soli, soli, dejcie soli, bo Celinkę głowa boli - to o naszej początkującej koleżance. Nasz klubowy instruktor Krzychu daje ostatnie wskazówki: - Po skoku łapcie linę asekuracyjną... uważajcie na silny prąd na trzydziestu metrach - jest bardzo niebezpieczny. Następuje podział na grupy nurkowe. Chwilami fale sięgają pokładu, mocno utrudniając organizację zejścia do wody. Ponieważ moja żona czuje się bardzo niepewnie w tych warunkach, z przykrością stwierdzam, iż Krzysiek taktownie, lecz stanowczo odsuwa mnie od opieki nad nią, prosząc o to Marka. W końcu jest jednym z najlepszych nurków w klubie. Będąc już pod wodą, z podziwem patrzę, jak „Maja", niewrażliwy na piękno rafy koralowej, poczuwając się do powierzonego obowiązku, niczym Anioł Stróż czujnie kontroluje każdy ruch Zosi, gotowy do pomocy w każdej sekundzie. Pełen zaufania do Niego, z zapamiętaniem oddaję się razem z kolegą filmowaniu rafy. Niestety, po czterdziestu minutach zapomnienia dajemy się złapać w pułapkę prądu, który pod wodą odrzucił nas dobre 200 metrów od jachtu. Po wynurzeniu się na powierzchnię obserwujemy, jak mocno wyczerpani koledzy, zmagając się z falami, wychodzą na pokład. Ktoś zauważył naszą obecność w niebezpiecznej już dla nas odległości. Wyraźne poruszenie wśród całej załogi. Spieniona woda spycha nas coraz dalej. Ja jeszcze nie wyczuwam zagrożenia, chociaż walczę z falami coraz wolniej. Jakaś postać skacze z pokładu i płynie w naszą stronę na ratunek - to „Maja"... Uspokajam Go, jest OK, On jednak wie, że nie jestem zbyt dobrym pływakiem. Odbiera mi kamerę, światła, część balastu. Łapie za uchwyt mojej butli i z wysiłkiem holuje mnie do łodzi. Odwrócony na plecy pomagam płetwami, jak mogę. Po długich trzydziestu minutach wdrapujemy się po trapie. Z trudem skrywam swoją wdzięczność, lecz oczywiście nie okazuję tego. Dla Niego to normalka. Po obiedzie i krótkim odpoczynku zabieramy się do nauki. Wykład dotyczy problemów w nurkowaniu w suchym skafandrze. Wszyscy są już zmęczeni. Marek nagle wstaje, wychodzi na górny pokład, nakłada suchy skafander, pompuje do niego powietrze. Wyglądając jak maskotka Michelina, wykonuje przed zdumionymi arabskimi marynarzami dziki taniec zbójnicki, zakończony ekstremalnym skokiem do morza. Śmiechom nie ma końca...My wiemy, że dla Niego nie ma żadnych problemów. Na zakończenie „Maja” wykonuje kilka nurkowań na bezdechu do 20 metrów, wyciągając piasek z dna - niech się młodzież uczy.
Po kolacji w hotelu udajemy się na zakupy do starej części Hurghady - małego, egipskiego miasteczka. Zgiełk i hałas na ulicy, krzykliwi sprzedawcy pamiątek i my, chodzący od sklepu do sklepu. Marek kupuje murzyński bębenek i wychodzi na ulicę. Po chwili bębenek słychać już w całej okolicy. Wychodzimy na zewnątrz i oczom naszym ukazuje się niecodzienny widok - „Maja” otoczony wianuszkiem Arabów śpiewa i gra na bębenku po góralsku, a wniebowzięci widzowie wesoło tańczą w rytm nieznanej im muzyki. Cały „Maja". Wracamy bardzo późno, wszyscy kładą się spać. Wychodzimy z Markiem na zewnątrz i przy piwie rozmawiamy niemal do rana - zwierzenia, plany na przyszłość, rodzina... Niespokojny o jego wyczyny na morzu pytam, czy nie boi się wody. W odpowiedzi słyszę: - Przecie prowdziwy górol się nie topi.
Twoje Życie, Marku, było jak ten jednodniowy epizod z naszych wspólnych wypraw: intensywne, pełne humoru, energii, ofiarności, przyjaźni i bezinteresownej pomocy. I oczywiście miałeś rację, prawdziwy góral się nie może utopić... Nie mogłeś doczekać się certyfikatów potwierdzających Twoje uprawnienia nurkowe. Właśnie teraz zostały wysłane z Anglii... Będziemy Ci dedykować każdy nasz wyjazd, pamiętając, że byłeś najlepszym przyjacielem i dawałeś temu dowód na każdym kroku. Niestety, nic innego dla Ciebie już zrobić nie możemy... Nawet nie wiesz, jak bardzo będzie Cię brakować pośród nas, Przyjacielu Drogi!
Członkowie Tatrzańskiego Klubu Płetwonurkowego "Wanta"
W imieniu wszystkich napisał: Krzysztof Cudzich
Tygodnik Podhalański, 19.01.2002 (NR 03)

<< powrót