logo Związku Podhalan, 3 kB

INFORMACJA TURYSTYCZNA

Dom Ludowy
Związku Podhalan
Oddział Kościelisko


VI Poetyckie Zoduski
(ciąg dalszy)


11 kB
Andrzej Dziedzina Wiwer, poeta ze Szczawnicy

Andrzej Dziedzina Wiwer
"W sumie wiatru"

Górowołeś miondzy pony
Taki los Ci był pisony
Razuwołeś miondzy nimi
Wierny swojej Rodny Ziemi

Wseś pamiontoł dzieś sie rodził
Skónt ze Twój hónor pochodził
I choć Polska nie istniała
Tyś wiedzioł kany Jiyj chwała

Jesce pod zaboro skrycie
Kiedyś gazduwoł w Gazycie
Cy w Warsiawie dzie Bóg zdarzył
Coś naros w dwow gospodarzył

Zawdy cy to w posłówaniu
Poezyji cy pisoniu
Miołeś w mysli w zycia pondzie
Swoje Podhole na wzglondzie

Tote myśli ło wolności
Przekozołeś potomności
By my mieli bocenie na nie
Jako Zwiózek -
                         Podholonie

Dziś te twoje myśli - przecie
Rozesły sie w cało świecie
W SUMIE FAL - wiatru ślebodzie
W koździućko góralsko rodzie


2.11.02 W Dzień Zaduszny
Wiersz poświęcony Feliksowi Gwiżdżowi - poecie, pisarzowi, publicyście, działaczowi społecznemu, politycznemu, posłowi, senatorowi założycielowi Związku Podhalan i jego prezesowi rodem z Odrowąża



12 kB
Wiersz Marioli Soboń czytała .....

Mariola Soboń z Gliwic
zadedykowała swój wiersz Markowi Łabunowiczowi-Maji

Już Ci nie ciążą ludzkie sprawy
Juz Ponbóckowi nucicki wygrywos
Hej! Tam wysoko będzie weselej
Twój uśmiech rozjaśni Niebo
I będziesz czuwał nad górami
I tańczył krzesanego
A iskry spod kierpców będą spadały
na nasze głowy w postaci śniegu ...
Dziś przy muzyce słowa te poszybowały
w Niebo.

Kiedyś, 5 stycznia 2002 r. napisałam



14 kB

Bartek Olszański 1976-2001
"Poliglota"

(Opowiadanie przeczytał przyjaciel Bartka)

Nazywali go dziwakiem. Często siadywał przy stodole i mówił do zwierząt, a te słuchały go jak wierni słudzy.. Ale on im nie rozkazywał. Śpiewał piosenki gdy maił dobry humor.
Kiedyś żył w domu pełnym dzieci, teraz miał zwierzęta. Kiedy starzec rozmawiał ze zwierzętami, chłopcy ze wsi chowali się za drzewami i rzucali w niego gruszkami. On je podnosił i dawał świniom, które tylko na to czekały.
Mówili, że wszystkie zwierzęta lubiły starego pasterza i lgnęły do niego jak dzieci do matki.
Ludzie pytali go, co robi przy stodole, a on zawsze odpowiadał, że rozmawia z przyjaciółmi. Każdy kot i krowa były przez niego nazwane.
Dużo czasu spędzał z psami. Mówił, że ich język opanował najlepiej. A gdy ktoś pytał, o jaki język mu chodzi, odpowiadał:
- Widzisz, bo każde zwierzę mówi innym językiem. Krowy nie gadają ze świniami, a ślimaki z końmi.
Starzec umiał porozumieć się prawie z każdym zwierzęciem, ale najlepiej szło mu z krowami, końmi, świniami, kotami i psami, a nawet z kurami i kaczkami. Z tymi mógł widzieć się i rozmawiać codziennie i co noc.
Poliglota mieszkał nieopodal starej kaplicy przy wielkim drzewie i stamtąd mógł szybko dojść do rzeki, z której czerpał wodę do picia.
Podczas burzy - a w tej okolicy deszcze zdarzały się często - zazwyczaj brał z wieszaka rybacki płaszcz i szedł do stodoły. Ze zwierzętami czuł się najbezpieczniej, a zwierzęta z nim. Siadał na prawo od dużych drzwi, pod karmnikiem dla koni i grał na małej fujarce. Zwierzęta stały lub leżały i patrzyły na przyjaciela. Kiedy skończył grać, rozmawiał chwilę, a potem zasypiał i budził się dopiero po burzy. Czasem nawet następnego dnia. Ta stodoła była własnością nieżyjącej już siostry starca, zmarłej niedawno na zapalenia płuc. Poliglota przeprowadził się do domu siostry, tego przy kapliczce. Zaopiekował się gospodarstwem z którego żył W porze siewu stary brał łopatę i przekopywał całe pole, by później zasiać pszenicę. A zboże rosło tam szybko, ponieważ deszcz padał często, na zmianę ze słońcem nadającym złoty kolor łąkom.
Noce gwieździste były rzadkością. Starzec kupił sobie kiedyś lunetę, taką prostą i tanią. Chciał przez nią oglądać gwiazdy, ale później o niej zupełnie zapomniał. Dopiero teraz wyciągnął ją ze skrzyni i przez nią oglądał dalekie wzgórza, drzewa, a na nich kolorowe ptaki.
W tej wiosce nie szanowano zwierząt. Stary czuł że niedługo odejdzie. Martwił się o swoich przyjaciół. Wziął pewnego dnia lunetę i poszedł z psem i kozą w poszukiwaniu pastuszka, który zająłby się opuszczonymi zwierzętami. Szedł przez zielone pola, wśród drzew i krzewów, sadów. Szedł dolinami pełnymi kwiatów i pastwisk.
Wszedł na wysokie drzewo. Koza i pies czekały na niego na dole. Zobaczył wtedy przez lunetę, wśród stada owiec białych jak śnieg, chłopca głaszczącego małego. pasterskiego pieska.
Zszedł szybko z drzewa i pobiegł do niego. Usiadł obok i spytał, jak się nazywa. Nazywał się Jasiek i nie miał rodziców. Starzec poprosił go o pomoc, a mały chłopiec ucieszył się bardzo że będzie mógł opiekować się jego zwierzętami.
Poszli z wielkim stadem białych owiec przez zielone łąki. Pastuszek niósł małego baranka na ramionach, a stary głaskał kozę...

14 kB  Rozmiar: 12732 bajtów


<< powrót