logo Związku Podhalan, 3 kB

INFORMACJA TURYSTYCZNA

Dom Ludowy
Związku Podhalan
Oddział Kościelisko


1858
Obrazki z podróży do Tatrów ...
Dolina Kościeliska


Opisawszy Morskie Oko, długo biłam się z myślami, gdzie mam teraz zaprowadzić czytelniczki moje. Tyle cudnych okolic, tyle miejsc godnych widzenia mieszczą w sobie Tatry, że nie wiedziałam prawdziwie, któremu dać pierwszeństwo. Wierch Czerwony, bliski sąsiad Zakopanego, nęcił niezrównanym widokiem, jaki z jego szczytu na całą przedstawia się okolicę; wabiła wdziękami swemi urocza Małej Łąki ustroń; olbrzymi Krywań zachęcał do podjęcia trudów trzechdniowej podróży, w zamian których obiecywał nowe a cudne widoki. Ale gdy w rzędzie tych okolic prze- suwających się przed oczyma memi jakby najwspanialsze panorama, stanęła urocza dolina Kościeliska, prawdziwy cud piękności, arcydzieło Stwórcy, wy- pieszczone Tatrów dziecię, gdy obraz jej wywołany siłą pamięci odnowił wszystkie wrażenia, jakich zwiedzając ją doznawałam, nie wahając się dłużej, przyznałam jej pierwszeństwo. Obok niezrównanej piękności tej doliny, nie ustępującej najpiękniejszym dolinom alpejskim, kierowała wyborem moim łatwość odbycia tej wycieczki bez żadnych niemal trudów, tak, że zwiedzenie Kościeliska można uważać jako wypoczynek po wyprawie do pięciu Stawów i Morskiego Oka.

Dolina Kościeliska leży o trzy ćwierci mili od kościoła zakopiańskiego, a przeszło milę od zakładów hutniczych zakopiańskich (idąc zaronioną dziś drogą brzegiem Regli) w południowo - zachodniej stronie. Prowadzi do niej droga, wygodna i dobrze utrzymana; można więc z łatwością dojechać na miejsce. Kto jednak przywykły do dalszego chodzenia, z przyjemnością zapewne odbędzie tę wycieczkę pieszo, po rannym chłodzie, a wózek chyba z powrotem zamówi.

Droga prowadzi z razu przez wieś, potem wije się wśród łąk różnobarwnem zasłanych kwieciem, napełniającem powietrze balsamiczną wonią. Dokoła otacza nas krajobraz pełen rozmaitości i czarownego wdzięku. Na lewo czyli od południa piętrzy się wspaniały Giewont wznoszący się prostopadłą ścianą z łona ciemnych lasów podnóże Tatrów opasujących, na prawo wyniosłe wzgórze Gubałówki strojne tą cudną szatą, w jaką matka natura obleka na wiosnę ulubione dziatki. Ale wśród łąk i gajów, których krasa tej matki darem, widać tu pola uprawne ręką człowieka, który nie pozwala ziemi samem stroić się kwieciem, przyglądać się swym wdziękom w czystych wodach strumienia i na tej płochej rozkoszy pełną nadziei przemarnić wiosnę, ale ostrym pługiem rozdarłszy jej łono, rzuca w nie ziarno, które gdy kwiaty zwiędną pod letniego słońca skwarem, odpłaci trudy rolnika plonem, na jaki stać jałową skibę tutejszą. Na zielonej równinie rozścielającej się między Gubałówką a Reglami, środkiem której droga się wije, widać malowniczo rozsiane góralskie zagrody, lub samotnie stojące szałasy pasterskie; gaiki świerków, kręte potoki przesuwające się po tym zielonym kobiercu jakby połyskujące węże, urozmaicają i ożywiają tę przecudną okolicę. Zachwycając się ciągle temi malowniczemi widokami, coraz to nowe odkrywając w nich piękności, dochodzimy niebawem do miejsca, gdzie droga rozchodzi się ma dwie strony. To już połowa drogi do Kościeliska. Droga zwracająca się na lewo w las, prowadzi brzegiem potoku w głąb gór do doliny Małej Łąki; udawszy się na prawo w piękny las świerkowy, dojdziemy do doliny Kościeliskiej. Miły cień i chłód lasu ciągle nam towarzyszącego w najprzyjemniejszą przechadzkę zamieniają tę drogę, która jakkolwiek trochę górzysta bynajmniej nie trudzi. Niebawem rozsuwają się ciemne lasy, zielona równinka roztacza się przed ciekawem okiem; w głębi otwiera się wspaniały widok na Babią górę, wyraźnie rysującą się na widnokręgu. Zszedłszy na tę równinę, zwracamy się wkrótce na lewo w małą dolinkę *1) zamkniętą dwoma ogromnemi skałami stojącemi po obu stronach drogi i tworzącemi wspaniałą naturalną bramę bez łuku. Za tą bramą prześlicznie uwieńczoną mchem i świerkami roztacza się obszerna dolina owalnego kształtu, otoczona górami wznoszącemi się w amfiteatr, które okrywa gęsty las świerkowy. Lasy te tak są piękne, zieloność ich tak świeża, że najstaranniej pielęgnowane szpalery nie wytrzymałyby porównania z niemi. Nad temi lesistemi górami po lewej czyli wschodniej stronie doliny sterczą niby baszty, wieże lub rozwalonych murów odłamy, wyniosłe skały strojne wieńcami świerków czepiających się na każdym załamku szarej opoki. Pomiędzy temi skałami odznacza się foremnym ostrosłupowym kształtem piękna skała zwana Kończystą. Wyniosłe szczyty Upłazu i Czerwonego Wierchu, na których bieleją płaty śniegu, panują nad ta uroczą doliną zasłaną najbujniejszą murawą, ożywioną bystrym nurtem Czarnego Dunajca płynącego u podnóża gór po prawej stronie. Kilka szałasów pasterskich rozrzuconych po tej pięknej łące, mnóstwo pasącego się bydła, dźwięk dzwonków, głosy pasterzy rozweselają tę dolinę przypominającą nam wdzięki dolin szwajcarskich, których widoki przeniesione na płótno tak nas nieraz zachwycały.

Jeszcze nie rozpatrzyliśmy się w tym cudnym obrazie, który tak niespodzianie roztoczył się przed nami wśród ciemnych lasów, jeszcze nie wyszliśmy z podziwienia i zachwytu, w jaki nas to czarujące miejsce wprawiło, a już czekają nas nowe, silniejsze wrażenia, bo ta piękna dolinka to dopiero wstęp, przysionek najwspanialszej świątyni. Gdzie ona się kończy zamknięta wyniosłemi skałami, zpomiędzy których rozhukany wypada Dunajec, tam dopiero zaczyna się właściwa dolina Kościeliska, cud piękności, jakby senne wyobraźni widziadło. Snać uważał przedwieczny Architekt, że nagły wstęp do gmachu będącego zaiste arcydziełem wszechmocnej Jego ręki, olśniłby za nadto wzrok śmiertelnych nie przywykłych do podobnej piękności i dla tego przeprowadza nas przez ten przysionek, aby przygotować zwolna oczy nasze do oglądania coraz większych cudów.
Na samą myśl, że mam opisać dolinę Kościeliską, pióro wypada mi z ręki, gdyż zupełnie nie zdolna sie czuję do oddania w słowach uroku i wspaniałości tego miejsca; czuję , że wszystko, cobym powiedzieć mogła, będzie mdłem, bladem i niegodnem tej cudnej doliny. Tu żaden nie wystarczy opis; tu trzeba być koniecznie, trzeba własnemi oczami oglądać to czarodziejskie ustronie i rozpływać się, unosić, podziwiać za każdym krokiem.

Skały, które zdają się zamykać zieloną dolinkę powyżej opisaną, tworzą znowu bramę nierównie okazalszą i wyższą, niż poprzedzająca, odpowiednią zupełnie wspaniałości miejsca, do którego wstęp nam otwiera. Za tą bramą stoi mała kapliczka, dom będący dawniej mieszkaniem leśniczego, teraz przeznaczony dla osób przyjeżdżających tutaj na żentycę, a na przeciw niego porządna i obszerna karczma (2928 st. n. p. m.). Nieopodal za karczmą znajduje się bardzo obfite źródło rozlewające się na dwie strony i przypływem swoim zasilające Dunajec. Tu najstosowniejsze miejsce do wypoczynku, gdyż można zarazem ochłodzić się wyborną wodą tak zimną (4,23° C.), że prawie niepodobna jednym tchem wypić szklankę.

Pokrzepiwszy się przy źródle, udajmy się na zwiedzenie doliny. Po obu jej stronach piętrzą się strome opoki najdziwniejszych, najpiękniejszych kształtów. Tu wznoszą się jakby mury obronnej twierdzy, tam nawpół rozwalone gotyckie baszty i wieże, dalej niby ołtarz jaki z posągami świętych po bokach, lub wspaniałego zamku zwaliska, to znowu starożytny, warowny gród, gdzie niby czujne straże na wałach, samotne stoją świerki, a podobieństwo tak jest łudzące, że mimowolnie nadstawiamy ucha, czy się nie ozwie wojenny okrzyk, dźwięk trąb lub odgłos wrzawy biesiadnej.

Po prawej stronie sterczy skała mająca podobieństwo do sowy, grobowego stróża tych ruin, co jakby wypłoszona z ukrycia szczękiem oręża skamieniała na miejscu. Ale tu każdą skałę opisywaćby potrzeba, bo każda godną jest pióra poety lub pędzla biegłego malarza, każda do wyobraźni przemawia. Wysmukłe świerki wieńczą te urwiste opoki, stroją każdy załamek, każdy zakątek. Gdzieniegdzie splatają z niemi konary swoje klony i jarzębina, których majowa zieloność z ciemniejszą barwą świerków piękny odcień tworzy. Mnóstwo krzewów i różnobarwnych alpejskich kwiatów, pomiędzy niemi śliczne białe goździki, czepia się tych skał nieraz prostopadłych jak ściana, tak że często nie możemy wyjść z podziwienia, jak się tam mogą utrzymać owe roślinki, w co zapuścić korzonki, skąd pożywne ciągnąć soki.  Miejscami rozsuwają się nieco skały; wtedy wśród ciemnej lasów zieleni ukazuje się jaka rozkoszna polanka, lub głęboki przepaścisty wąwóz, z którego bystry potok wypada. Nieraz zdaje nam się, że dzikie, wyniosłe skały zamkną już dolinę, gdy tymczasem rozwija się ona dalej jak czarodziejska wstęga, coraz nowe ukazuje nam cuda. Tu nie ma dwóch skał, dwóch drzew do siebie podobnych, wszędzie rozmaitość czarująca, zachwyca. W głębi wznosi się ubielony śniegiem wspaniały szczyt Pyszny zamykającej Kościeliską dolinę *2) Dno doliny tak jest wązkie, że obok Dunajca. który w niezliczone wijąc się zakręty, huczy, pieni się, szumi, przewala się już nie po drobnych kamykach, ale po potężnych, skalistych progach, ledwie przeciska się droga popod samem i skałami; niekiedy nawet wspina się na ich pochyłości. Swawolny potok jakby dla igraszki przebiega ciągle z jednej strony doliny na drugą, a droga nie mając się gdzie podzieć, co chwila ustępować musi z jednego brzegu na przeciwny, i w też same co Dunajec wije się zakręty. Droga ta kamienista wprawdzie jak wszystkie w górach, jest jednak bardzo dobrze utrzymana, mosty wszędzie bezpieczne; tędy bowiem wożą rudę z Ornaku, Tomanowy i innych gór obfitujących w ten użyteczny kruszec.

Uszedłszy kawał drogi tą przecudną doliną, przychodzimy do miejsca, gdzie ona znacznie się rozszerza. Przed nami wznosi się pięknym lasem uwieńczona skała Pisaną zwana; na lewo sterczy Saturnus jakby zwaliska jakiego olbrzymiego grodu. Jest to zakończenie grzbietu łączącego się z Wielkim Upłazem; ściany prostopadłe, zupełnie nagie, dzikością swoją rażąco odbijają od skał strojnych zielonością wznoszących się po drugiej stronie. U stóp Saturnusa rozściela się rozkoszna polana ocieniona gaikami świerków; na przeciwnym brzegu Dunajca widać także zieloną polankę położoną na pochyłości góry; na obu stoją pasterskie szałasy. Jeżeli w dolinie Kościeliskiej gdzie wszystko najdoskonalszą odznacza się pięknością, możnaby wybór uczynić, miejsce powyżej opisane nazwałabym jednem z najpiękniejszych; dzikość, wspaniałość, wdzięk niezrównany splatają się tutaj w jednę hąrmonijną całość, w jeden zachwycający łączą się obraz.

Po lewej stronie drogi, nieco w bok, widać kamieniste, wyschłe łożysko potoku, prowadzące do miejsca zwanego tam Krakowem. Jest to jakby szczelina pomiędzy skałami niezmiernie kręto idąca pod górę, zaledwie na kilka kroków szeroka, miejscami zwężająca się tak, że dwie osoby obok siebie z trudnością przecisnąćby się mogły. W skałach wznoszących się po obu stronach, pełno rozpadlin, dziur, zakrętów , uliczek; drzewa i krzewy wieńczące skał tych szczyty, tworzą jakby zielone sklepienie. Skąd ten wąwóz mogący być wybornem schronieniem dla zbójców, otrzymał nazwę Krakowa, jakie tu podobieństwo upatrzyli górale do starodawnego Piastów grodu, dowiedzieć się trudno, gdyż za całą odpowiedź dają, że się tak od dawna nazywa. Wązką tą szczeliną dojść można na Czerwony Wierch; nie życzę jednak nikomu zapuszczać się dalej, jak do miejsca, gdzie wąwóz rozszerza się, tworząc jakby rynek w tym skalistym Krakowie, gdyż potem znowu wchodzimy w ciasnotę, gdzie nie ma nic osobliwego, a przeprawa przez ogromne kamienie zawalające ciągle dno wąwozu dosyć jest trudzącą. Nie można miejscu temu odmówić jakiejś niezwykłej, jemu tylko właściwej piękności; będąc kilka razy w Kościelisku, warto zajrzeć do tego Krakowa; gdyby jednak zwiedzenie tej uroczej doliny miało się ograniczyć na jednej tylko bytności, lepiej nie tracić czasu i spieszyć do miejsc nierównie godniejszych widzenia.

Jedmem z takich miejsc jest źródło Czarnego Dunajca pod Pisaną skałą. Z otworu podobnego do czeluści piecowych wybucha gwałtownie szeroki strumień, a niezmierny pęd powietrza dający się czuć w bliskości otworu każe się domyślać, ze rozciąga się on daleko pod górą. T'en strumień uważają powszechnie za źródło Dunajca; rzeczywiście jednak jest to tylko przepływ podziemny, czego dowodem, że o sto kroków wyżej część potoku ginie w przedziurawionych skałach, niemniej zmienna temperatura wody (5,10 C. aż do 7,40 C.) ; a wreszcie, iż w zimie ustaje, gdy rzeka zamarznie. Właściwe źródło Dunajca leży nierównie dalej pod skałami i już jako znaczny potok wypada na dolinę, łącząc się zaraz z bystrym strumieniem płynącym zpod Pyszny. Mnóstwo napisów okrywa skałę, z pod której wypływa Dunajec, tu bowiem zwiedzający Kościelisko zwykli zapisywać nazwiska swoje; stąd ta skała otrzymała nazwę Pisanej. Źródło Dunajca bywa zwykle kresem podróży dla zwiedzających Kościelisko; każdemu jednak życzę nie szczędzić trudów i zapuścić się dalej w te cudna dolinę, która co krok to nowe przedstawia nam widoki, a nigdy nie spowszednieje, nie znuży jednostajnością, bo im lepiej się rozpatrujemy, tym więcej dostrzegamy w niej piękności.

Od Pisanej skały dolina znowu się zwęża; droga wije się ciągle brzegiem potoku, który przewalając się po ogromnych głazach najpiękniejsze tworzy wodospady. woda tego strumienia tak jest przejrzysta, że nawet w miejscach więcej niż na sążeń głębokich policzyćby można leżące na dnie kamyczki. W takich głębiach woda wydaje się ciemnozieloną, a przy tej barwie tym piękniej odbija śnieżna piana powstająca w gwałtownym pędzie potoku. Zwolna zmienia się postać doliny, skały coraz bujniejszym okrywają się lasem, zpośród którego coraz rzadziej nagie wychylają się opoki. Po prawej stronie drogi ciągnie się także gaik świerkowy i strudzonych podróżnych miłym osłania cieniem. Tu stoi krzyż prosty, drewniany, utkwiony w wielkim, mchem porosłym głazie. Na krzyżu wyrznięty napis: „Nic nad Boga!” Krzyż ten wystawił i napis położył wieszcz nasz ulubiony W. Pol. On sercem odgadł potrzebę każdego serca i na straży najpiękniejszej w Tatrach doliny postawił to godło świętej wiary naszej, aby myśli obojętnych nawet zwrócić ku Bogu i nie dać im opuścić tego miejsca bez złożenia hołdu kornej modlitwy, czci i uwielbienia Temu, którego wszechmocne słowo wywołało z nicości te cuda.

Idąc dalej dolina rozszerza się znowu, nie widać tu już tych skał dziwacznych, a tak rozmaitych kształtów, ale natomiast coraz wyższe góry, okryte u dołu lasem, wyżej kosodrzewiną, wznoszą się po obu stronach. Olbrzymi wierch Pyszny w niższej części kosodrzewiną zasłany, wyżej ubarwiony szarawą zielenią mchów i porostów, ubielony śniegiem leżącym tutaj wielkiemi płatami, zamyka dolinę od małego zachodu. Niebawem przychodzimy na polanę zwaną na Ornaku, której położenie bardzo jest malownicze. Od południa piętrzą się w półkole wyniosłe góry, pomiędzy któremi odznaczają się: Pyszna (6943 st.), na lewo niewiele od niej niższy i siodłem *4) z nią połączony szczyt, zwany Babie nogi (6642 stóp), dalej skalista, dziko poszarpana, niezmiernie stroma Krzesanica i lasem okryta Smytnia, na której w bardzo znacznej wysokości widać zaniedbane kopalnie rudy żelaznej *5). Na zachód wznosi się wyniosły Ornak, nadający nazwę pięknej polanie, u stóp jego położonej, na której stoi kilka szałasów. Będąc na tej polanie, niejednę przyjemną chwilę spędziliśmy na rozmowie z juhasami i gazdami, przyjeżdżającymi tu po mleko z pobliskich wiosek, Jednego z nich szczególniej, nazwiskiem Józef Michniak, nigdy nie zapomnę; jego rozsądek, zdrowe zdanie o rzeczach prawdziwie mię zadziwiły, a rozrzewniło przywiązanie do rodzinnej ziemi, malujące się w prostych, ale z serca płynących wyrazach. Życzę każdemu zwiedzającemu Tatry nie zaniedbywać sposobności zbliżenia się do górali, poznania ich charakteru i sposobu myślenia, gdyż zapewne rzadko gdzie u ludu naszego znajdziemy taką prawość, taką prostotę, serdeczność i tak zdrowy rozsądek, jaki odznacza te dzieci wspaniałej górskiej przyrody. Góral, jakkolwiek otwarty i szczery, nie zaraz jednak wynurzy się z tem, co czuje; zwolna stara się on wybadać twój sposób myślenia i dopiero gdy pozna, że obojętnością nie wyziębisz uczuć jego, że je zrozumieć i pojąć potrafisz, otworzy ci serce swoje, w którem taki zapał do wszystkiego, co szlachetne, taka bezinteresowność, taka do poświęcenia się gotowość, że prawdziwie nieraz zawstydzićby się trzeba naszego samolubstwa i słabości ducha zrażającego się każdą przeszkodą lub zwłoką w osiągnieniu upragnionego celu.

Ale za daleko zapędziłam się w pochwałach górali, które każdemu, kto ich nie pozna bliżej, przesadzonemi się zapewne wydadzą; wolę powrócić na Ornak i opowiedzieć okropny wypadek, jaki się zdarzył przed dwoma laty na tej rozkosznej polanie. Byłoto w zimie, w pierwszych tygodniach wielkiego postu; ogromna masa śniegu zsunęła się z góry Ornaku, i z niesłychaną szybkością pędząc na dolinę, przywaliła pięciu górników, którzy po skończonej robocie wyszli z bani i byli już w drodze ku domowi. Aby dać wyobrażenie o gwałtownym pędzie lawiny, dość powiedzieć, że las okrywający pochyłość Ornaku, który zagarnęła ta ogromna łacha śniegu, nietylko powaliła, ale, że tak powiem, skosiła. Słyszałam z ust wiarogodnego świadka, który na miejscu sprawdzał wypadek dla zdania o nim urzędowego raportu, że z drzewa powalonego tym sposobem na dolinę można było narąbać około 1000 siąg. Rodziny nieszczęśliwych górników nie wiedząc o okropnym ich losie, w największej zostawały niepewności i obawie, smutnemi dręczone przeczuciami. W parę dni dopiero, gdy ustały zawieruchy i śnieżne zamieci i robotnicy pojechali po rudę, straszny widok stwierdził prawdę tych przeczuć. W bliskości Ornaku znajdowano odzienie biednych górników, które pozrywał z nich gwałtowny pęd powietrza, a na dolinie ujrzano ogromną zaspę śniegu, grobem ich będącą. Wzięto się zaraz do rozkopywania śniegu, ale tak był stwardniały, że dwóch tylko z tych nieszczęśliwych odszukano, trzej ostatni głębiej zasypani do wiosny w zimnym spoczywali grobie. Dopiero, gdy śniegi topnieć zaczęły, znaleziono trupy najokropniej pokaleczone, podruzgotane; jeden obejmował jeszcze pień świerka, którego się uchwycił, chcąc na nim szukać ratunku. Smutny to był dzień, gdy zwłoki tych biedaków przywieziono do wsi. Pomiędzy tymi nieszczęśliwymi był ojciec z dwoma dorosłymi synami; wszyscy trzej pracą swoją zarabiali na wyżywienie licznej rodziny, która po gwałtownej ich śmierci została bez opieki i sposobu do życia. Nie zmarniały jednak biedne sieroty, choć Bóg wkrótce po śmierci ojca zabrał im i matkę. Dwoje starszych wzięła na opiekę właścicielka Zakopanego, czworgiem młodszych zajęli się krewni, którzy choć sami nie bogaci dali przytułek sierotom. Przypadki osunienia się śniegu zdarzają się dosyć często w Tatrach, zwłaszcza wczasie nagłych odwilży.

Najstosowniejby było zakończyć zwiedzenie doliny Kościeliskiej złożeniem hołdu dumnej jej królowy na samym jej wierzchołku. Każdemu zapewne będącemu na Ornaku przyjdzie ochota wstąpić na szczyt Pyszny wznoszącej się tak wspaniale w odległości najwięcej godziny drogi, jak się na oko wydaje. Niechaj jednak nikt nie da się uwieść złudzeniu zbliżającemu przedmioty, jakie w górach co chwila robi sobie igraszkę z naszych sił i wytrwałości. Wyprawa na Pyszną, jakkolwiek bardzo łatwa, gdyż to jest jeden z najprzystępniejszych szczytów, długiego jednak potrzebuje czasu. Mając zamiar zwiedzenia tego wierchu należy raniutko udać się ze Zakopanego do Kościeliska, ale już nie pieszo, bo trzeba oszczędzić nóg na całodzienną wędrówkę; na powrót lepiej także zamówić wózek. Z Ornaku można wziąść którego z juhasów za przewodnika; zresztą droga nie jest mylna i każdy wskazać ją potrafi *5). W pozaprzeszłym roku byłam na Pyszny; nie mogę jednak opisać szczegółowo widoku, jaki się stamtąd przedstawia, gdyż mgły tak gęste szczyt ten osłaniały, że tylko czasem, gdy wiatr rozrzedził szare tumany, zamajaczały przez chwilę lasy, polany, skały, równiny i znowu wszystko we mgłach tonęło. Sądząc po wysokości góry i jej położeniu widok ze szczytu musi być bardzo wspaniały. Na północ roztoczy się przed nami dolina Kościeliska, na południe równina liptowska, zamknięta od południa rysującem się na widnokręgu pasmem Niżnych Tatrów. Ku wschodowi ujrzymy szeroki grzbiet Hrubego Wierchu, którego boki zalegają masy śniegu i Krywań królujący nad wszystkiemi szczytami w tej stronie. Na zachód zwrócą uwagę granitowe zęby Rohaczy, szczyt Starorobociański i inne góry po największej części już na Orawie leżące. Każdemu, kto dłuższy czas zwie- dzeniu Tatrów poświęcić zechce, życzę nie pomijać Pyszny, a ręczę, że nie pożałuje podjętych trudów, byle tylko ta dumna królowa przyjęła go łaskawiej, niż nas i pogodne czoło pokazać raczyła. Jakkolwiek ostrzegałam już kilkakrotnie, aby nie puszczać się w góry na niepewną pogodę, tu jednak muszę powtórzyć jeszcze to ostrzeżenie i najpiękniejszą pogodę położyć za konieczny do zwiedzenia Kościeliska warunek; gdyż nietylko że pod smutnie zachmurzonem niebem nie wydadzą się urocze wdzięki tej doliny, ale prócz tego narażeni jesteśmy na deszcz, który tu pada nierównie częściej, niż w innych okolicach Tatrów.

*1)  Na samym wstępie do tej dolinki po. lewej stronie wznosi się niewielka lecz godna uwagi skała. Składa się ona z maleńkich muszelek skamieniałych, zwanych nummulitami, najwięcej podługowatego kształtu, podobnych do jęczmienia. Górale też powiadają, że to jarzec t. j. jęczmień obrócony w kamień za karę za jakieś przestępstwo w tem miejscu popełnione.

*2)  Dolina Kościeliska ma półtorej mili długości, rachując od wstępu do stóp Pyszny.

*3)  Nie trzeba sobie wystawiać, że turnie stoją odosobnione jedna od drogiej, gdyż przeciwnie łączą się ony w jeden łańcuch za pośrednictwem nieraz bardzo rozległych grzbietów. Grzbiet taki niby olbrzymia grobla łączący dwie góry, nazywa się siodłem.

*4)  W wielu miejscach doliny Kościeliskiej napotkać można ślady robót górniczych, które tu przed kilkudziesiąt laty na wielką prowadzono skalę; prócz żelaza wydobywano tu wiedź a nawet srebro. Na samym wstępie do doliny stała kuźnica, której rozwaliny widać dotąd naprzeciw karczmy; w miejscu, gdzie teraz widzimy kapliczkę, wznosił się kościółek zbudowany dla wygody górników tutaj pracujących. Od kilkudziesiąt lat zaniedbano prawie zupełnie kopalnie w Kościelisku, gdyż nie opłacały kosztów. Teraz w kilku tylko miejscach wydobywają rudę, jakoto: w Ornaku, Tomanowy, tak zwanej Dziewiątej bani itd.

*5)  Wybierając się do doliny Kościeliskiej bez zamiaru zwiedzenia Pyszny nie potrzeba przewodnika, gdyż tak ze Zakopanego do doliny, jak i przez nią do źródła Dunajca i aż na Ornak sama droga zaprowadzi.

Rozdział pochodzi z książki: Maryi Steczkowskiej (?)
Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin
wydanie złożone czcionkami Karola Budweisera w Krakowie w 1858 roku;
reprint egzemplarzy numerowanych - KAW, Kraków 1990;
egzemplarz numer 740