logo Związku Podhalan, 3 kB

INFORMACJA TURYSTYCZNA

Dom Ludowy
Związku Podhalan
Oddział Kościelisko


Mieszkamy w Londynie, żyjemy w Kościelisku

Henrietta i Piotr Fudakowscy w otoczeniu przyjaciół z Kościeliska, 22 kB

- Myślą, że w Polsce jest ciągle zima, a wszędzie chodzą niedźwiedzie. Pytają, czy mamy łazienkę i telefony. Kiedy przyjeżdżają do mojego domu w Kościelisku - są zaskoczeni, a chwilę później także zachwyceni. Przeważnie tu wracają - opowiada o swoich angielskich przyjaciołach Piotr Fudakowski, producent filmowy z Londynu.

Pod Giewontem wybudował swój drugi dom, który stał się swoistym centrum promocji naszego kraju. Z salonu wilii Fudakowskich roztacza się bajkowy widok na Giewont, Czerwone Wierchy. - Mamy tu całodzienne kino. Widoki ciągle się zmieniają. Inne światło i kolory są rano, inne popołudniu - zachwyca się gospodarz. Właśnie wrócił z połowu ryb na Dunajcu. Wczoraj był na Rysach, dzień wcześniej penetrował Podhale na rowerze. Okolice Ratułowa, Dzianisza to jego ulubione miejsca wypraw. Żona Henrietta w tym czasie spędzała czas mniej intensywnie - spacery, czytanie scenariuszy, krzątanie się po domu. - Kiedy przyjeżdżamy tu z Londynu, czujemy się jak w bajce. Choć nie przerywamy swojej pracy, jesteśmy w zupełnie innym świecie i wypoczywamy - twierdzi Henrietta. - W Londynie mieszkamy, tu żyjemy - wyjaśnia krótko gospodarz.

Piotr Fudakowski urodził się w Londynie. Jego rodzice wyjechali do Anglii tuż po wojnie. Żona Piotra, Henrietta, jest Angielką, choć urodziła się z kolei w Egipcie. Jej ojciec był dyplomatą, więc całe jej dzieciństwo było wędrówką po różnych zakątkach świata. Obydwoje mówią po polsku. - W tym języku mówiło się w naszym domu, chodziłem też w soboty do szkoły polskiej - tłumaczy swoją nienaganną polszczyznę Piotr Fudakowski. Henrietta twierdzi, że nauczyła się tego języka dla babci Piotra, urzeczona jej ciekawą osobowością. Zdradza, że dzięki częstemu obcowaniu z góralami rozumie też gwarę podhalańską, lepiej nawet od męża.

- Kiedy miałem 18 lat, przyjechałem do Zakopanego ze swoimi kolegami. Wcześniej byłem w Polsce kilka razy z rodzicami, ale to było co innego - wspomina Piotr. - Była prawdziwa zima. Mieszkaliśmy u górali. Jedna z sióstr właścicielki zaprosiła nas na góralskie wesele. Jechałem saniami z pięknie ubranymi paniami. To wspomnienie zostało na wiele lat. Zobaczyłem też wtedy Dom pod Jedlami, który zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Pomyślałem, że taki właśnie dom chciałbym mieć. Wtedy zakochałem się w tym zakątku - opowiada. Kolejny raz przyjechał tu już ze swoją żoną, która również zauroczyła się tym miejscem. W czasie trzeciej chyba wspólnej wizyty pod Tatrami dojrzeli do decyzji, żeby kupić tu dom. W 1991 roku poznali rodzinę Krzeptowskich, dzięki którym znaleźli działkę, a rok później stanęła na niej piękna willa, będąca dobrą kontynuacją zakopiańskiego stylu zapoczątkowanego przez Witkiewicza. Projektantem był Józef Krzeptowski-Jasinek. - Chciałem, żeby ten drugi nasz dom, tu, w Kościelisku, był takim miejscem rodzinnym. Przyjeżdżamy nie tylko z naszymi dziećmi, które tu nauczyły się mówić po polsku czy jeździć na nartach. Odbywają się tu zjazdy całej rodziny - opowiada Piotr. Henrietta potrafi nawet przyrządzić kilka polskich specjałów - od czasu do czasu robi żurek, placki ziemniaczane. Dzieci przepadają za bigosem. Całą rodzinę zachwycają polskie zupy i smak miejscowego chleba.

Fudakowscy prowadzą pod Tatrami bardzo intensywne życie. Ich dom jest otwarty nie tylko dla rodziny, ale także dla szerokiego grona przyjaciół, także tego poznanego na Podhalu. Ich dom przeobraził się w małe centrum promocji kultury góralskiej. W ogrodzie powstała nawet scena, na której występują miejscowe kapele i zespoły z Podhala i Orawy. - Górale są nadzwyczajnie zdolnymi ludźmi. Ci, którzy budowali ten dom, byli jednocześnie poetami, muzykantami. Tu każdy ma jakiś talent. Za tymi talentami, idą inne cechy, z którymi trzeba się pogodzić - górale są twardzi, zacięci, mogą być nawet groźni - zauważa Piotr. - Bardzo zależało nam, żeby wejść w to środowisko, poznać tych ludzi, zobaczyć, jak żyją. Myślę, że nam się udało - dodaje. Z udziałem muzyki góralskiej odbywają się także wszystkie ważniejsze rodzinne uroczystości - urodziny, rocznice. Takie imprezy trwają czasem nawet dwa dni. Od pięciu lat okazją do zjazdu rodzinnego są spędzane w Kościelisku Święta Bożego Narodzenia. - Jest nas wtedy 17 osób. Cały dom żyje, zawsze mamy prawdziwą żywą choinkę. Jesteśmy tu wszyscy przez 10 dni - opowiada Henrietta. - Ten dom to także miejsce promocji Polski. Zapraszamy tu wielu Anglików, którzy potem już sami chcą tu wracać. Polska dla Anglików jest egzotycznym krajem. Myślą, że tu jest ciągle zima, że wszędzie chodzą niedźwiedzie. Pytają, czy w domu mamy łazienkę i telefon - opowiada Piotr. - Są zaskoczeni, kiedy odkrywają ten piękny, romantyczny kraj - dodaje. - Mąż jest już prawie góralem. Opowiedz, jak założyłeś strój, kiedy w Zakopanem był papież - zachęca Henrietta. - Żeby dostać wejściówkę pod skocznię podczas wizyty Ojca Świętego, pożyczyłem góralski strój. Jak wracałem z Zakopanego na piechotę, usłyszałem za sobą głos: "Popatrz, jaki fajny góral, zróbmy sobie z nim zdjęcie". Oczywiście pozwoliłem turystkom z Warszawy zrobić sobie zdjęcie pamiątkowe ze mną w roli górala - wspomina ze śmiechem.

Fudakowscy są stałymi bywalcami w Domu Ludowym w Kościelisku. Nie tylko przychodzą na nasze imprezy, ale żywo interesują się naszym życiem i problemami. Piotr mobilizuje nas ciągle, żeby pokazywać się na zewnątrz. W 1996 roku dostaliśmy od niego pierwszy komputer, chciał w szkole bądź w Domu Ludowym założyć salę informatyczną dla dzieci. Podarował Związkowi Podhalan programy do nauki języka angielskiego. Dzięki niemu od dwóch lat mamy w Domu Ludowym swój serwer i stronę internetową o Kościelisku - wymienia Maria Będkowska, wiceprezes miejscowego oddziału Związku Podhalan. - Ma różne pomysły. Ponieważ sam zajmuje się filmem, namawia nas, żeby przy naszym Domu Ludowym stworzyć klub filmowy. Obiecał nam pomoc w wyposażeniu. Jeśli uda nam się znaleźć jeszcze innych sponsorów, myślę, że jesienią klub rozpocznie działalność - dodaje.

To dzięki pomocy i pośrednictwu Piotra powstał pod Babią Górą ośrodek dla dzieci ze Śląska chorych na białaczkę, nad którym pieczę sprawuje organizacja charytatywna księżnej Yorku - Sary Fergusson. - Ja zawiozłem przedstawicieli tej organizacji do Lipnicy Wielkiej i skojarzyłem ich z ówczesnym wójtem Adamczykiem. Dzięki ich chęciom oraz zdolnościom i otwarciu Franka Adamczyka w sześć miesięcy ośrodek stanął. Teraz przyjeżdża tam 700 dzieci rocznie. A przy okazji Orawę odwiedza bardzo wielu Anglików, którzy zauroczeni miejscem wracają tam i przywożą następnych - twierdzi Piotr Fudakowski.

Fudakowscy przyjeżdżają na Podhale kilka razy w roku. Odpoczywają, ale i pracują intensywnie. Wolny zawód pozwala im na to. Pracują razem - produkują i finansują filmy - głównie fabularne, ale i dokumentalne, ostatnio także w technice trójwymiarowej. - Henrietta czyta scenariusze - rocznie około trzystu. Wybiera jeden, czasem poprawia go, a ja potem zajmuję się produkcją filmu - zdradza Piotr. - W ostatnich latach zaczęliśmy robić filmy także w Polsce, mamy między innymi udział w filmie "Prowokator". Kiedy tu jestem, dom w Kościelisku zamienia się w moje biuro. Lubię tu przyjeżdżać, bo to bardzo twórcze miejsce - twierdzi Piotr. Ich wspólną pasją są podróże. Pozostają po nich fotografie - kolejne hobby Piotra. Niewielką część tej twórczości można było oglądać na wystawie w Domu Ludowym w Kościelisku. Były na niej między innymi fotografie z wyprawy dookoła świata. - Kiedy pobraliśmy się w 1980 roku, w podróż poślubną wybraliśmy się dookoła świata. To było nasze wielkie marzenie. Przez 14 miesięcy podróżowaliśmy z plecakami, aparatem fotograficznym i kamerą. Wróciliśmy bez pieniędzy, więc nie wywołałem od razu filmów. Potem nie miałem na to czasu. Zrobiłem to dopiero po 20 latach - opowiada Piotr. Chętnie fotografuje także zakątki Podhala. Ma już spory zbiór takich zdjęć, może wkrótce będzie to kolejny temat jego wystawy w Domu Ludowym w Kościelisku.

Beata Zalot, Tygodnik Podhalański


<< powrót